SZKOŁA W CZASACH NIEUSTANNEJ REFORMY
Oświata w Polsce przypomina ostatnio teatr, w którym aktorzy wciąż grają tę samą sztukę, ale co kilka miesięcy ktoś zmienia im scenografię i dopisuje nowe kwestie. Nauczyciele stają przed klasą jak zawsze, z kredą, markerem czy laptopem, ale gdzieś z tyłu głowy pulsuje niepokój: co tym razem postanowiła zmienić reżyseria?

Reforma kontra relacja
Zmiany w systemie edukacji przychodzą falami – reforma goni reformę, nowe podstawy programowe zastępują poprzednie, a każdy kolejny rok szkolny otwiera się nie tyle pytaniem „czego będziemy uczyć?”, ile „jak dostosujemy się do kolejnych wymogów?”. W tym ciągłym ruchu łatwo stracić punkt odniesienia. Uczeń jest niby w centrum uwagi, ale uwaga nauczyciela coraz częściej rozprasza się na dokumentach, formularzach i tabelach.
W tej gonitwie gubi się coś, co w edukacji najcenniejsze – czas i przestrzeń na prawdziwe spotkanie. Na rozmowę, która nie jest wpisana w plan lekcji, na lekcję, która może zboczyć z torów, bo ktoś zadał pytanie wykraczające poza podręcznik. Dziś coraz trudniej na to pozwolić, bo każda godzina jest obudowana planami, raportami i wytycznymi.
Nauczyciel XXI wieku to ktoś, kto jednocześnie trzyma w dłoni kredę i wypełnia elektroniczny dziennik, kto przygotowuje inspirującą prezentację i sprawdza, czy wszystkie wymagane dokumenty zostały złożone w terminie. Ma być przewodnikiem po świecie literatury, matematyki czy fizyki, ale także ekspertem od psychologii, technologii, prawa oświatowego i BHP. Ma inspirować, ale i rozliczać; wspierać, ale i raportować; słuchać, ale i pilnować realizacji podstawy programowej co do przecinka.
Reformy czy eksperymenty?
Ostatnie zmiany w oświacie coraz mocniej pokazują, że od nauczyciela wymaga się elastyczności graniczącej z akrobatyką. Jednego dnia dostaje on nowe wytyczne dotyczące oceniania, drugiego – kolejną wersję podręcznika, trzeciego – informację o zmianie w rozporządzeniu. Każda z tych wiadomości wymaga dostosowania planów, a czasem całkowitego ich przepisania. To tak, jakby architekt co tydzień otrzymywał nowe plany budynku, mimo że fundamenty już stoją.
Najtrudniejsze w tym wszystkim jest poczucie, że zmiany nie są częścią spójnej wizji, lecz raczej odpowiedzią na bieżące nastroje i doraźne potrzeby. Brakuje czasu, by sprawdzić, czy to, co wprowadzono rok temu, przyniosło zamierzone efekty, bo już wdraża się kolejną korektę. Nauczyciele stają się więc testerami systemu, a ich codzienna praca – poligonem, na którym sprawdza się kolejne eksperymenty.

Przejść przez rzekę reform
Mimo to wciąż wchodzą do klasy, wciąż zaczynają lekcje od „dzień dobry” i wciąż potrafią uśmiechnąć się, gdy uczeń zaskoczy ich mądrą uwagą lub nieoczekiwanym pytaniem. To dowód, że w zawodzie tym jest coś, co wymyka się wszystkim reformom – relacja między nauczycielem a uczniem, ta cicha nić porozumienia, której nie da się wpisać do żadnego rozporządzenia.
Ale nawet najtrwalsza nić może się przerwać, jeśli zbyt długo będzie się na nią nakładało ciężar zmian, oczekiwań i obowiązków. Dlatego o sytuacji nauczycieli trzeba mówić nie tylko w kontekście kolejnych programów i standardów, ale też w perspektywie ludzkiej – bo za każdą reformą stoi człowiek, który codziennie przekracza próg szkoły i próbuje w tym wszystkim odnaleźć sens.
Być może największym wyzwaniem nie jest dziś nauczenie ucznia tabliczki mnożenia czy analizy wiersza, ale zachowanie w sobie tej iskry, która sprawiła, że kiedyś samemu chciało się uczyć innych. Bo gdy ona gaśnie, żadna reforma już jej nie zapali.
Być może szkoła w Polsce zawsze będzie przypominać rzekę po wiosennych roztopach – wzburzoną, mętną, niosącą ze sobą gałęzie, kamienie i to, co spadło z brzegów. Nauczyciel stoi wtedy na jej skraju i próbuje przeprowadzić przez nią uczniów suchą nogą, choć nurt zmienia się z dnia na dzień. Czasem sam wpada po kolana, czasem nawet po pas, ale idzie dalej, bo po drugiej stronie czeka coś więcej niż kolejna podstawa programowa – czeka moment, w którym uczeń powie: „teraz rozumiem”.
Reformy przeminą, rozporządzenia zostaną zastąpione nowymi, podręczniki trafią na makulaturę. Ale pamięć o nauczycielu, który wbrew wszystkiemu umiał dostrzec człowieka w uczniu, zostanie. I może to jest jedyny powód, dla którego warto w tym zawodzie trwać – nawet wtedy, gdy scena zmienia się szybciej, niż można zapamiętać swoją rolę.
Wyraź swoją opinię!