PROWIZJA, STAWKI I SZACUNEK – O NIEDOCENIANIU KOMPETENCJI W PRACY SPECJALISTÓW

Zepsuty rynek – znasz to? Fotowoltaika jest pionierem w tej tematyce i są odważni marketingowcy, którzy jawnie informują, że tej branży nie będą tykać i obsługiwać, bo jedyne, co w niej tyka, to bomba z opóźnionym zapłonem. Nikt nie chce sprzątać po kimś, kto źle zaczął i zniknął w tym bałaganie. Mnie samą na widok ogłoszeń o poszukiwaniu “speców” od OZE, umawianiu spotkań, wykonywaniu telefonów, bazach klientów – po prostu mdli. Są branże i tematy, których nie sposób uprzątnąć.

Jednak nie na samej branży OZE chcę się dziś skupić, ale na naszym polskim rynku zleceń, poszukiwań i fantazyjnym wynagrodzeniu prowizyjnym, czyli takim, gdzie zaangażowanie dokonało już żywota, a efekt ma lśnić w blasku fleszy, dzwoniących monet i szeleszczących banknotów na koncie. 

Szukamy gwiazdy rocka – płacimy jak śpiewakowi w chórku

Na początku, gdy zawód wirtualnej asystentki dopiero zyskiwał popularność, liczyły się przede wszystkim podstawowe umiejętności biurowe, realizowane z domowego zacisza. Było to m.in. umawianie spotkań, zarządzanie kalendarzem, wyszukiwanie informacji czy wykonywanie prostych zadań w Excelu. Z czasem zakres obowiązków poszerzył się o prowadzenie social mediów: przygotowywanie prostych grafik, pisanie postów i ich regularne publikowanie wykonywane dla osób, które nie miały już na to przestrzeni.

Jak to wygląda dziś – prowizja, podstawa, problemy

Dziś np. od wirtualnej asystentki coraz częściej oczekuje się, że będzie pełnić rolę całego „konsorcjum digital marketingu” – od obsługi narzędzi online, przez kontent i grafikę, po działania reklamowe i analitykę. Ale nie tylko, dochodzą do tego oferty wykonywania: cold calling, wyszukiwanie klienta (hunter) we własnym zakresie i oferowanie za to wszystko uwaga – wynagrodzenia prowizyjnego. Ciągle słyszę: Pozyskasz klienta – dostaniesz hajs, ale dopiero jak umowa dojdzie do skutku i kasa wpłynie. Czyli klasyczna prowizja.

Czysta prowizja to nie jest dobry system wynagrodzenia.

Idąc tym tokiem rozumowania, trudno wyobrazić sobie życie wyłącznie na prowizji. To tak, jakby fryzjerowi zapłacić dopiero wtedy, gdy włosy odrosną w idealnym kształcie albo gdy kolor będzie wyglądał jak z okładki magazynu. Marketingowiec dostałby wynagrodzenie dopiero wtedy, gdy kampania „wystrzeli” i przyciągnie tłumy klientów. Cukiernik – tylko wówczas, gdy ciastko nie tylko pięknie wygląda, ale i zasmakuje każdemu klientowi. Za wykonanie CV wtedy, kiedy klient zostanie zaproszony na rozmowę i dostanie pracę.

Podobną logikę można znaleźć w dawnej medycynie chińskiej – lekarz otrzymywał wynagrodzenie tak długo, jak pacjent pozostawał zdrowy. Jeśli chorował, nie płacono mu wcale. To całkowite przeciwieństwo modelu, do którego przywykliśmy dziś – zarówno w służbie zdrowia, jak i w innych branżach.

Prowizja nagradza efekt końcowy, ale nie zawsze uwzględnia wysiłek, czas i energię włożoną w działanie. To trochę jakby sportowcowi płacić tylko wtedy, gdy zdobędzie złoty medal – a cały trening, przygotowanie i lata pracy nic nie znaczyły. W czystej prowizji pracownik ponosi ryzyko przedsiębiorcy – brak dochodu stałego oznacza, że w trudniejszych miesiącach to on finansuje działalność firmy własnym brakiem wynagrodzenia.

Stabilna podstawa daje przestrzeń na rozwój i skupienie się na jakości pracy, zamiast na desperacji sprzedaży.

Dla kogo prowizja ma sens?

System oparty wyłącznie na prowizji może działać… ale nie dla każdego.

Sprawdza się głównie u osób z dużym doświadczeniem, własną bazą klientów i odpornością psychiczną na niepewność. Wtedy prowizja staje się dodatkową motywacją, a nie jedynie źródłem stresu.

Brak prowizji to kiepski czas finansowo.

Dla początkujących sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Brak poduszki finansowej sprawia, że każdy miesiąc bez efektu to nie tylko frustracja, ale też realne ryzyko wypalenia, a nawet depresji.

Problem w tym, że prowizja skupia uwagę na polowaniu na wynik – szybkim dealu, liczbie podpisanych umów czy wpłat. Rzadko sprzyja budowaniu relacji, długofalowej strategii czy jakości obsługi klienta. W efekcie pracownik zaczyna działać w trybie “tu i teraz”, zamiast rozwijać potencjał firmy na przyszłość.

Dlatego coraz częściej mówi się, że najlepszym rozwiązaniem jest model mieszany – podstawa + prowizja. Podstawa daje bezpieczeństwo i stabilność, a prowizja motywuje i nagradza skuteczność. To balans, który pozwala łączyć cele pracownika z celami firmy.

Bo prawda jest taka: sama prowizja to nagroda za wynik, ale nie za wysiłek i czas włożony w drogę do tego wyniku. A bez stabilnej podstawy pracownik bierze na siebie ryzyko przedsiębiorcy – jeśli firma ma gorszy miesiąc, to on zostaje z niczym.

Podsumowując: czysta prowizja to sprytne przerzucenie odpowiedzialności z firmy na pracownika. Dopiero połączenie obu elementów – bezpieczeństwa i motywacji – ma realny sens.

Case study: gdzie leży problem?
Syndrom „sytego kota” i brak szacunku do wiedzy

Niedawno zgłosił się do mnie potencjalny klient – małe call center poszukujące doświadczonego trenera sprzedaży. Z pozoru wydawało się to idealne zlecenie. Celem było zoptymalizowanie procesu sprzedaży: osłuchiwanie rozmów, stworzenie skutecznego skryptu i wdrożenie go w życie, a także bieżąca opieka i coaching dla zespołu.

Wszystko brzmiało profesjonalnie, dopóki nie zaczęliśmy rozmawiać o szczegółach. Zapytałam o problem, z którym się borykają, i o budżet przeznaczony na te działania. Klient nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć. Stwierdził, że jego pracownicy są "świetnymi fachowcami od techniki", ale "kiepsko rozmawiają z klientami". Najpierw chciał jeden skrypt, po czym szybko zmienił zdanie, mówiąc, że "to się nie sprawdzi" i "może to działałoby przez miesiąc".

Kiedy poprosiłam o budżet, nie usłyszałam konkretnej kwoty. W zamian klient poprosił o mój cennik. Po wysłaniu szczegółowej oferty, która – biorąc pod uwagę zakres pracy i moje doświadczenie – wcale nie była wygórowana, klient zamilkł.

Niektórzy klienci w ogóle nie chcą płacić specjalistom.

Ta sytuacja dobitnie pokazuje brak szacunku do wiedzy i specjalistycznych kompetencji. Choć firma miała problem z komunikacją i pozyskiwaniem klientów (a co z tego, że ma świetnych techników, jeśli nie potrafią przekonać ludzi, by zostawili sprzęt właśnie u nich?), jej właściciel wykazywał mentalność "sytego kota".

Jeśli trener sprzedaży ma pracować na prowizji od wzrostu sprzedaży, to co w przypadku, gdy technicy w firmie klienta nie będą chcieli wdrożyć jego rad? Albo co w przypadku, gdy problem leży w wadliwym produkcie, a nie w samym procesie sprzedaży? Czysta prowizja przerzuca na specjalistę ryzyko, za które on nie powinien ponosić odpowiedzialności.

Nie chodziło mu o rozwiązanie problemu, ale o wycenę, która wpasowałaby się w jego fantazje. Od początku widać było, że komunikacja leży, a on sam nie chce się uczyć ani inwestować w rozwój. W głowie miał już gotowe "ale" na każdą propozycję.

Już sama wstępna konsultacja i analiza potrzeb klienta jest pracą, która wymaga czasu i doświadczenia. Wiele firm chciałoby otrzymać darmową "strategię", by dopiero potem zdecydować, czy są w ogóle zainteresowane współpracą.

Epizodyczna przygoda kontra doświadczenie

To zjawisko coraz częściej spotykamy na polskim rynku. Zaniżanie stawek przez osoby bez doświadczenia lub z "epizodyczną przygodą" w danej branży sprawia, że profesjonaliści, którzy włożyli w swoją wiedzę lata pracy, stają w obliczu braku zrozumienia. Wiele firm oczekuje efektów "na już" i "za darmo", nie widząc, że prawdziwy zysk to inwestycja, a nie cięcie kosztów na kluczowych, strategicznych działaniach. Wszyscy chcą jechać Mercedesem, ale bez płacenia za paliwo, serwis czy nawet prawo jazdy.

Prawda jest taka: zepsuty rynek to nie tylko wina firm, ale także nasza. Zbyt długo akceptowaliśmy prowizyjne pułapki i brak poszanowania dla naszej wiedzy. Pozwalaliśmy, by studenci z "przygodami" w danej branży zaniżali stawki ekspertów, którzy poświęcili lata na budowanie swoich kompetencji.

Jako specjaliści powinniśmy cenić swoje kompetencje.

Nadszedł czas na nową perspektywę. Zamiast walczyć o ochłapy, musimy wspólnie podnieść standardy. Nie chodzi o to, by każda praca była wyceniona absurdalnie wysoko, ale o to, by cena odzwierciedlała rzeczywistą wartość, wysiłek i wiedzę, a nie była kolejnym elementem do negocjacji.

To my, specjaliści, mamy w rękach klucz do zmiany. Naszym hartem ducha powinna być konsekwencja. Konsekwencja w odmowie pracy na samą prowizję, w edukowaniu klientów i w budowaniu partnerskich relacji. Nie bójmy się rozmawiać o budżetach, o potrzebach i o wartości, jaką wnosimy. W końcu praca to nie tylko transakcja. To proces, który ma swoją cenę – i to my musimy nauczyć rynek, jak ją prawidłowo oceniać.

Dopóki nie zaczniemy głośno mówić o tym, ile warta jest nasza praca, dopóty nikt nie będzie jej szanować. Odwaga, by bronić swojej wartości, to najlepsza inwestycja, jaką możemy podjąć – zarówno dla siebie, jak i dla całej naszej branży.

Komentarze

Wyraź swoją opinię!

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz samodzielnie określić warunki przechowywania lub dostępu plików cookie w Twojej przeglądarce.